Sędziowanie w MMA opiera się na systemie bokserskim, jednak nie zawsze tak było. Wielu fanów dyscypliny pamięta walki, które toczyły się bez limitu czasowego np. pierwsze turnieje UFC. Walkę można było wygrać przez knockout, poddanie, rzucenie ręcznika przez narożnik lub interwencję sędziego ringowego. Inne rozwiązanie nie wchodziło w grę, dlatego zawodnicy musieli dążyć do skończenia przeciwnika – sama dominacja nie wystarczała, a losy mogły się odmienić jedną akcją.W późniejszych latach nastąpiła ewolucja dotycząca długości rund oraz zasad i sędziowania. Część zmian była niezbędna, żeby nowy sport był łatwiejszy w odbiorze. W końcu – ilu dzisiejszych fanów MMA obejrzałoby ponad 90 minutowe starcie, czyli tyle ile trwała walka Kazushiego Sakuraby z Roycem Gracie?Obecnie większość federacji stosuje tzw system 10 punktowy. Oznacza to, że zawodnik który wygrał rundę otrzymuje 10 punktów, a jego przeciwnik 9 albo 8. W przypadku remisu obaj zawodnicy otrzymują po 10 punktów. Sam system wydaje się logiczny i dobry, jednak nie zawsze działa.Kontrowersyjne walki„Nigdy nie zostawiaj losu walki w rękach sędziów”, powtarza Dana White i nie mówi tego bezpodstawnie. Wiele razy zdarzało mu się krytykować sędziów, którzy źle ocenili przebieg walki. Może sobie na to pozwolić, ponieważ nie on ich zatrudnia, ale komisja stanowa. W przypadku MMA na szczęście rekord „popsuty” jedną, czy dwoma porażkami nie czyni z zawodnika mniejszej gwiazdy. Chociaż niezrozumiałe decyzje zdarzają się w miarę często – najwięcej mówi się o nich w kontekście walk wieczoru czy walk o pas mistrzowski.Ta sama walka – różna punktacjaPo zakończeniu gali federacje, dla transparentności publikują karty, na których sędziowie zapisują punkty. Rozbieżności w ocenie poszczególnych rund zdarzają się dość często, jednak zjawisko jest w miarę proste do wytłumaczenia. Każdy z sędziów ocenia walkę z innego kąta. Zdarza się, że podczas akcji zawodnicy są obróceni plecami do jednego sędziego i nie może on prawidłowo jej ocenić. Dlatego różnica w postaci jednego punktu jest sytuacją normalną. Nie powinno się jednak zdarzać, że jeden sędzia daje rundę zwycięską, drugi remisową a trzeci przegraną, a takie sytuacje miały miejsce.Częstym źródłem kontrowersji jest fakt, iż sędziowie bardzo niechętnie oceniają rundę na 10 – 8, nawet wtedy kiedy wydaje się, iż do skończenia pozostało naprawdę niewiele. Dlatego zawodnik, który znacznie zdominował pierwszą rundę i nieznacznie przegrał drugą w zasadzie wychodzi na zero.Z tego powodu wyrosło nowe pokolenie zawodników – myślących głównie w kategorii punktów. Starają się niepotrzebnie nie ryzykować, ale przewalczyć cały dystans i pokazać dominację. Takim zawodnikiem jest np. Georges St. Pierre, który chociaż jest świetnym zawodnikiem rzadko daje się ponieść emocjom i zaryzykować. „Point fighting” jest zjawiskiem krytykowanym przez widzów żądnych akcji.Niekompetencja, czy pomyłka?Sędziowie MMA muszą brać więcej czynników pod uwagę, niż ich koledzy z boksu. Walka składa się bowiem nie tylko z uderzeń, ale także kopnięć, pracy w klinczu, zapasów oraz parteru. Dlatego każdy stosuje swój własny „przelicznik” – np. ile akcji w stójce jest w stanie zrekompensować udane obalenie.Niewątpliwą zaletą uznaniowości, jest fakt, iż narzucone odgórnie preferencje dotyczące akcji zmieniłyby sposób walki wielu zawodników, a więc i dyscyplinę. Jej wadą – niezrozumiałe działania niektórych sędziów. Po ewidentnie zwycięskiej walce Mauricio Ruy z Lyoto Machidą, decyzją wygrał ten drugi. Współautor tego wyniku, „ulubieniec” publiczności – sędzia Cecil Peoples tłumaczył, iż „kopnięcia na nogi, nie wygrywają walk”. Nie jestem wcale przekonany, czy okopane uda Machidy zgodziłyby się z tą teorią.Z pewnością nie uda się wyeliminować kiepskich decyzji. W wielu dyscyplinach wynik może zostać wypaczony przez sędziego, który się zagapił (na czasie jest też np. nieuznany gol Marko Devicia w meczu Ukraina – Anglia). MMA ma jednak tę przewagę, że można doprowadzić do rewanżu zawodników i ponownie nakręcić szum medialny przed walką.