Kiedy Ronald Dlamini obudził się po 10 dniach śpiączki wywołanej zapalaniem opon mózgowych odkrył, że stracił wzrok!
Ważący 78 kilogramów i mierzący 176 centymetrów Dlamini ma sylwetkę prawdziwego atlety. Jego odstające uszy zdradzają wojowniczą przeszłość. Jego rekord w MMA do 2012 roku, kiedy zakończył profesjonalną karierę jest naprawdę imponujący i wynosi 27 – 4. Ale to nie statystyki były najważniejsze i Dlamini miał przed sobą najcięższą walkę.
Wszystkie moje zmysły są teraz silniejsze. Czuję lepiej, słyszę lepiej, wystarczy, że cię dotknę i wiem już ile ważysz. W trakcie sparingu skupiam się na oddechu, słucham odgłosu kroków. Zaatakuję cię w miejsce, gdzie jesteś najbardziej bezbronny
Zawsze się tym interesowałem” – opowiada spokojnie. „Pochodzę z biednej rodziny, byłem cichy i nieśmiały. Miałem dużą głowę, więc w szkole znęcali się nade mną z tego powodu i wyśmiewali mnie. Każdego dnia po lekcjach musiałem dosłownie uciekać do domu”.
Poza szkołą jego przygoda ze sztukami walki rozpoczęła się w wieku 11 lat, kiedy wyprowadził się z domu babci i zamieszkał wraz z rodzicami i starszym o 14 lat bratem w liczącym około 4 tysiące mieszkańców miasteczku Mandeni. Jego brat trenował wówczas Karate Kyokushin. Znudzony Dlamini także postanowił spróbować i pewnego dnia wybrał się do dojo. Tam jego zainteresowanie spotkało się z niedowierzaniem i sceptycyzmem. Pomimo tego, że nie miał żadnego doświadczenia musiał zmierzyć się z najlepszymi zawodnikami w klubie.
„Już na pierwszym treningu kazali mi się sparować z zawodnikiem, który miał czarny pas” – opowiada, a jego głos staje się wyraźnie wyższy. „Stary, nie obchodziło mnie to. Nie miałem nic, więc nie mogłem nic stracić. Wtedy wiedziałem już, że chcę być najlepszy”. Po codziennej 6-kilometrowej wędrówce do szkoły, Dlamini biegł przez 10 kilometrów na salę, trenował i potem wracał do domu także biegnąc. Jego motywacją było pokonanie owego posiadacza czarnego pasa. „Trzy miesiące później mogłem go uderzyć. Po kolejnych dwóch on nie mógł się już ze mną równać” – kontynuuje swą opowieść z dumą w głosie.
To zwycięstwo nie oznaczało końca jego drogi, a Dlamini wciąż szukał nowych wyzwań. Gdy znudził się karate, mając 19 lat przerzucił się na kickboxing, nim zaczął zajmować się Muay Thai. Podczas swojego debiutu w tajskim boksie zyskał przydomek, który towarzyszy mu do dzisiaj – „Czarna Mamba”. Niewielu czarnoskórych fighterów w Południowej Afryce mogło się z nim równać, więc zdecydowana większość jego przeciwników była biała. Podczas pierwszej walki efektownie i bardzo szybko Dlamini znokautował swojego rywala. Czekając na to aż odzyska on świadomość, zaczął wykonywać szpagaty. „Wygrałem i nagle tłum zaczął skandować Black Mamba, Black Mamba!” – wspomina z uśmiechem.
Dlamini zadebiutował w MMA by pomóc swojemu przyjacielowi. Z czasem gdy jego reputacja rosła, stał się obiektem rasistowskich obelg i żartów, które kierowane były w jego stronę przez jednego ze znaczących białych zawodników. Czarnoskóry fighter postanowił nie reagować na te zaczepki i wszystko wyjaśniło się w ringu, gdy w 2010 roku zorganizowana została walka o tytuł mistrza wagi półśredniej Południowej Afryki. Dlamini postanowił nie próżnować: „Miałem go na macie. Jego trener krzyczał i mówił mu co ma robić, ale ja wtedy odpowiadałem, że to się nie uda”. Ostatecznie wygrał walkę zostając pierwszym czarnoskórym mistrzem wagi półśredniej w historii.
Dwa lata później Dlamini zakończył swoją profesjonalną karierę. Osiągnął wszystko, co mógł i był na samym szczycie.
Ciemne dni
Wszystko zaczęło się od zwykłego bólu głowy, który jednak z czasem przybierał na sile i intensywności aż stał się nie do zniesienia. Po kilku dniach Dlamini udał się do szpitala, gdzie dowiedział się, że cierpi na zapalenie opon mózgowych, ale można je wyleczyć. Po wizycie lekarza jedna z pielęgniarek podeszła do niego i dała mu zastrzyk ze środka przeciwbólowego, by złagodzić jego cierpienie. „Cofnęła się może o pięć kroków i nagle straciłem wzrok” – opowiada, a jego słowa stają się ciężkie, gdy przypomina sobie, jak ciemność pojawiła się w jego życiu. „Przez następne 10 dni byłem w śpiączce, a gdy się obudziłem byłem wściekły i chciałem wszystkich bić. Myślałem wtedy, że jestem w ringu”.